EXTRASY KULTURA&MEDIA POLITYKA

Che. Narodziny Chrystusa nowej ery

Koszulka znaleziona na dnie szafy, jest znoszona, sprana, ale ciagle żywa, bo przypomina lata które minęły. Fajne lata. Byłem do niej przywiązany i pewnie dlatego nigdy jej nie wyrzuciłem. A to tylko zwykły, bawełniany (ale nie chiński) t-shirt. Z Che.

Mieliście kiedyś koszulkę z Che? Kto jej nie miał? Kiedy wczoraj znów ją na chwilę założyłem, pomyślałem sobie, że jest jednak głęboka prawda w powiedzeniu, że Che Guevara nie może być tylko mordercą jak mówi prawica, skoro pół Ameryki Łacińskiej ciągle śpiewa o nim z nadzieją pieśni.

Wydawało się, że po 50 latach medialnych peregrynacji, postać Che nikogo już nie interesuje. Ot, zwietrzały rewolucjonista pochowany na wysypisku coraz bardziej kiczowatych produktów ubocznych. Ale to nieprawda. Che, słynna postać w berecie z gwiazdą, przetwarzana niezliczoną ilość razy na wszelkie możliwe sposoby, to dalej najbardzej znany i najbardziej rozpowszechniany wizerunek osoby publicznej. Coś takiego mam właśnie na tej znoszonej nieco koszulce.

SKĄD SIĘ TO WSZYSTKO WZIĘŁO

W górach Sierra Maestra, gdzie Castro przygotowuje się do walki z dyktaturą Batisty, Ernesto Guevara, z zawodu lekarz, dołącza pewnego dnia do partyzantów zwanych Guerilleros. Do swoich nowych towarzyszy na powitanie woła „che”, co w Argentynie skąd pochodzi, oznacza mniej więcej „sie masz chłopie”, acz może być też uznane za hiszpański odpowiednik amerykańskiego określenia „dude” czyli koleś. W każdym razie w ten właśnie sposób zyskuje szybko nową tożsamość i od tej pory wszyscy będą go już nazywali Che.

Po dojściu rewolucjonistów do władzy, Castro wydaje dekret na mocy którego Argentyńczyk Guevara zostaje rodowitym Kubańczykiem. Szybko robi karierę. Obejmuje wpierw urząd prezesa banku narodowego a potem zostaje ministrem przemysłu. Chętnie występuje na wiecach, jest często fotografowany, bo jest wyjątkowo atrakcyjnym i przystojnym modelem.

che-kuba-pochod-161225-1024700

„Na wszystkich fotografiach wygląda wspaniale. Widać jego charyzmę. Nie umiem tego wytłumaczyć” – mówi Roberto Salas, kubański fotografik, który swoją karierę rozpoczynał w początkowych latach rewolucji i po wielokroć Che fotografował.

Ernesto przechodzi wiec metamorfozę. Ze skromnego argentyńskiego lekarza staje superherosem, super bohaterem. Posiada niezbędne do tego atrybuty: życie pełne brawurowych epizodów, niepodrabialny strój, oraz – co istotne – nosi w sobie DNA typowego bohatera. Słynna gwiazda na nie mniej słynnym berecie, symbolizuje świetlaną przyszłość jaka czeka każdego rewolucjonistę. I nawet dziś, każdy kto mówi o rewolucji, musi sięgnąć po wizerunek Che, bo w wyobraźni zbiorowej Che jest uosobieniem idei rewolucji i buntu.

PĘKNIĘCIE

Idealizm Che szybko trafia jednak na opór pragmatycznego Castro. Dwaj przyjaciele z partyzantki postanawiają się więc rozstać. Ernesto chce teraz krzewić idee rewolucji w innych krajach. W roku 1961 pisze długi list do Castro, w którym rezygnuje ze wszystkich stanowisk w rządzie, oraz z obywatelstwa kubańskiego. Chce odzyskać wolność, więc zrywa też z wizerunkiem jaki dotąd budował. Jest już wówczas jednym z symboli walki przeciwko imperializmowi amerykańskiemu, co niestety komplikuje legalny wyjazd z Kuby. Z pomocą więc specjalistów i przyjaciół Che zmienia wygląd i tożsamość. Staje się kubańskim przedsiębiorą Ramonem Benitezem. Żegna się z rodziną i definitywnie znika z międzynarodowej sceny politycznej.

che-benitez-161225-815

Mówi córka Che, Aldeida Guevara:

„Przygotowania do wyjazdu trochę trwały, bo musiał zmienić wygląd. Obcięto mu brodę, na zębach miał protezę a na oczach okulary z grubymi szkłami. Zamienił się w kogoś zupełnie innego. (…) Gdy wszystko było gotowe, poprosił o spotkanie z nami. Nam jednak nie powiedziano że to ojciec, bo mogliśmy się przecież wygadać. (…) To miała być kolacja. Przedstawił się jako przyjaciel ojca. Usiadł na szczycie stołu a mnie pozwolił usiąść na przeciwko. Nalał sobie wina, ale bez wody. Ojciec zawsze mieszał wino z odrobiną wody. Poniosłam się więc i powiedziałam: nie jesteś przyjacielem ojca. Zapytał dlaczego tak mówię, a ja na to, że mój ojciec zawsze pije wino z wodą a ty pijesz bez wody. Podeszłam i dolałam mu tej wody”.

Jednak dni prawdziwego Ernesta Che Guevary były policzone. Cała ta przebieranka zakończy się w 1967 roku, w Boliwii.

W DZIEŃ ŚMIERCI SWOJEJ

Wtedy, w większości krajów południowo-amerykańskich rządziła junta wojskowa, a dla mieszkańców tych krajów, wizerunek Che był z pewnością prawdziwym symbolem walki zbrojnej partyzantów. Jednak trzeba też jasno powiedzieć, że pomysł utworzenia frontu partyzanckiego w Boliwii był błędem. Boliwia była bowiem jedynym krajem w Ameryce Łacińskiej, w którym przeprowadzono reformę rolną i chłopi dostali ziemię na własność. Nie było więc żadnego powodu, by właśnie tam robić rewolucję. Brak popracia dla partyzantów i szybko przerodziło się w klęskę. Co ciekawe, kiedy tuż po śmierci zwłoki Guevary przewieziono do szpitala, ci sami chłopi którzy przed chwilą go zdradzili, odcinali kosmyki jego włosów i robili z nich amulety. Bo Che miał twarz Chrystusa, a to wyjątkowo działało na wyobraźnię prostych ludzi.

Boliwijska ekspedycja partyzantów rozpoczęła się od marszu rozpoznawczego przez dżunglę, jednak gdy tylko partyzantów zaczyna tropić armia boliwijska, szybko zamienia się on w bezładną ucieczkę. 8 października 1967 roku, ranny, wyczerpany i chory na astmę Che zostaje schwytany.

pomnik-che-boliwia-161225-815

Mieszkańcy wsi w której ostatniej nocy swego życia przebywał Che i gdzie został rano zastrzelony, wystawili mu pomnik, będący do dziś miejscem pielgrzymek ludzi z całej Ameryki Łacińskiej. Uroczystości rocznicy śmierci Che, transmituje nawet państwowa telewizja. Ludzie pytani dlaczego składają hołd Guevarze odpowiadają:

„To człowiek, który tu przybył by umrzeć dla nas. Jak Chrystus! Modlimy się i wierzymy, że nam pomoże (…) Kiedy mam jakieś problemy, wtedy myślę o Che i wiem, że zrobi wszystko by mi pomóc”.

Po latach opowieści o śmierci Che pojawiło się tak wiele, że nie sposób oddzielić już mitów od prawdy. Jedno wszak nie ulega wątpliwości, 9 października żołnierze kazali Che wyjść z chaty w której go przetrzymywali a następnie zastrzelili go serią z karabinu maszynowego. Bez wyroku, bez możliwości obrony.
Zwłoki przewieziono helikopterem do nieodległego szpitala i tam doszło do przedziwnego zmartwychwstania Che za sprawą boliwijskich wojskowych.

ZMARTWYCHWSTANIE 

Ciało ułożono na umywalce w pralni szpitalnej. Człowiek, którego złapali i zastrzelili, w niczym nie przypominał bohatera rewolucji kubańskiej. Był brudny, łachamy zamiast drelichu, na nogach skórzane łapcie zamiast butów, słynny beret został gdzieś w dżungli. Oficerowie rozkazują więc lekarzom i pielęgniarkom żeby „odtworzyli” legendarnego Che. Trzeba zdjąć brudne ubranie, wymyć zwłoki, poprawić włosy i brodę. Robią mu też zastrzyki z formaliny, które mają powstrzymać rozkład ciała. Robota zostaje wykonana tak dobrze, że trofeum leżące na umywalce wygląda dokładnie jak Che. Zaproszeni fotograficy uwieczniają całą scenę. Ich zdjęcia znajdą się na czołówkach gazet całego świata. I oto następuje pierwszy etap cudownego zmartwychwstania ikony.

Boliwijczycy myśleli, że sprawa jest zamknięta. Zabili go, pokazali ciało, wydawało się, że jest po sprawie, gdy tymczasem dopiero teraz wszystko się zaczęło.

IKONA POPKULTURY

che-chystus-blue-161225-1024

Niewinna z pozoru fotografia, nagle nabrała znaczenia niemal sakralnego Kojarzy się nie tylko z Guevarą, ale także z ewangelią i działami starych mistrzów. Wojskowi boliwijscy przeliczyli się więc. Che zamienił się w męczennika, a oni sami w morderców i sługusów CIA. Na krzyżu zawisł nowy Chrystus.

W roku 1968 studenci amerykańscy a następnie francuscy, niemieccy i włoscy, protestujący przeciwko wojnie w Wietnamie, wznoszą w górę nowy wizerunek: Che żyje i nigdy nie umarł. Ten jeden obraz przyćmi wszystkie następne.

studenci-che-demonstracja-161225-815

Ów symbol przeistoczenia, to zdjęcie zrobione przez Alberto Korde w 1960 roku. Czekało w zakamarkach jego pracowni na swój czas. Korda zatytułował zdjęcie „Guerreiro Heroico”. Na masową skalę rozpowszechnił zdjęcie włoski wydawca Gian Giacomo Feltrinelli, który dostał je w prezencie od Kordy. Korda nie zarobił na nim ani grosza, Feltrinelli miliony.

Jednak w w ikonę popkultury zamienił je dopiero irlandzki grafik Jim Fitzpatrick. Było to w 1968 roku.

che-fitzpatrick-inhome-161225-1024

„Punktem wyjścia był fotografia Kordy i zależało mi żeby nadać jej bardziej sakralny wymiar. Chciałem by wyglądał jak prawdziwy męczennik. Che to dla mnie obraz Chrystusa, który poświęcił się dla biednych (…) Byłem pod wielkim wpływem plakacistów z Polski którzy wszystko maksymalnie upraszczali. Chciałem użyć odstawowych kolorów. Czerwień flagi oraz oczywiście czerń i biel. Miał przed oczyma zdjęcie Kordy, ale chciałem stworzyć odrębne dzieło sztuki, takie które zapamiętamy na zawsze.”

To ostatni element dzięki któremu łatwiej jest zrozumieć fenomen Che i nieprawdopodobną żywotność tego wizerunku. Po pierwsze charyzma człowieka niezwykle fotogenicznego. Po drugie, fotografia która odpowiada oczekiwaniom epoki, no i wreszcie plakat, tak prosty w formie, że każdy może go reprodukować we własnym zakresie. Stał się on symbolem i istotnym elementem kontrkultury i żyje do dziś. Bo nawet dziś, a może szczególnie dziś, młodzi ludzie odkrywają zapowiedź lepszego świata nie w tekstach Marksa, tylko w muzyce i popkulturze, której istotnym elementem stał się Che. Mimo więc, że pół wieku po śmierci Che świat wyglada zupełnie inaczej, to on nadal do tego świata należy i ma się dobrze. I nie zmienią tego żadne zakazy.

2 komentarze dotyczące “Che. Narodziny Chrystusa nowej ery

  1. Robert Sz

    Podziwiam odwagę, doceniam prowokację. W taki dzień o Che i to jeszcze jako „nowym Chrystusie”?. Ukłony 🙂

    Polubienie

  2. Dowodów na istnienie aramejskiego hipstera zwanego Nazarejczykiem nie ma za grosz. To co funkcjonuje w zbiorowej wyobraźni to urojenie przyobleczone w opowieści o Apoloniuszu z Tiany i tuzinie innych mesjaszy znanych w owym czasie ze sztuk magicznych w Lewancie. Guevara jako nowy salvator? Neochrystus? Współczuję wyboru. Podobnie jak współczuję tym, którzy kształtują swój światopogląd nie na pismach Marksa i Trockiego tylko „odkrywają zapowiedź lepszego świata w muzyce i popkulturze”. Jakie potrzeby, takie źródło inspiracji. Możnaby rzec, że zgodnie z dewizą najsprawiedliwszego z ustrojów: każdemu wedle potrzeb.

    Polubienie

twój komentarz:

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.